poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział XVIII

                Kolejne dni mijały nieprzyuważone. Chcąc odpocząć od wszystkich zebranych w ostatnim czasie spraw, dzień w dzień udawałam się do stajni. Siadałam w jednym z boksów, koło mojej siwej piękności i trwałam w milczeniu, od czasu do czasu cmokając na ogiera. Cisza i spokój były nieopisane, a samotność wpływała na mnie jak jakieś niesamowite lekarstwo. Nie było Gabriela, a wydawałoby się, że to jego obecności powinnam najbardziej pragnąć. Nie było faceta, którego kompletnie nie znałam, a najwyraźniej czegoś ode mnie chciał. Nie było również mojego ojca, żadnych kłótni, awantur. Również znienawidzona przeze mnie Nadia nie pojawiała się w stajni, chociaż powinna trenować do kolejnych zawodów. Niestety chwila ciszy i spokoju, wprawiała mnie w stan rozmyśleń. Była to ostatnia rzecz jaką w tej chwili potrzebowałam. Moje myśli powędrowały w stronę mojej przyjaciółki, w stronę Davida. Wszystkie smutki powróciły. Wspomnienie pogrzebu, mojej mowy pożegnalnej, widoku opłakujących bliskich Grace. List od Grace w którym dowiedziałam się, że mój ojciec to prawdziwy zwyrodnialec.
         I to wszystko w przeciągu kilku miesięcy. Cały ból, ciężar i smutek nagromadzony przez te wszystkie dni spadł teraz na mnie tak nagle, że nie miałam już sił powstrzymywać cisnących się pod powieki łez. Potok słonych kropelek zaczął powoli spływać po moich policzkach. Co więcej było to zbawienne. Uwalniało mnie to kawałek po kawałku, każdy skrawek mojego ciała, jakbym wyłaniała się z ciemności. Jakby oświetlała mnie jasna latarnia stojąca po środku ciemnego, wzburzonego morza.  Mogłam się powoli sama uspokoić, ustabilizować oddech i powiedzieć sobie, że w końcu wszystko zacznie się układać. Że ciąg niefortunnych porażek w końcu się zakończy i wszystko ułoży się po mojej myśli. Szybko jednak darowałam sobie sztuczne, usilne pocieszanie. Położyłam się boku  i zwinęłam w kłębek. Westchnęłam głęboko, czując słone łzy drążące drogę po moich policzkach.   
            Moje myśli tym razem obrały kierunek w stronę Gabriela. Od piątku rzadko się widywaliśmy, a jeśli już, to były to drętwe, nudne rozmowy. Ani razu mnie nie pocałował. Kiedy chciałam dowiedzieć się od niego co się dzieje, zbywał moje pytania i zmieniał temat. Zrozumiałabym jego zachowanie podczas koncertu gdyby rzeczywiście miał do tego powody. Nie znałam tajemniczego mężczyzny, więc  mój chłopak nie miał się czego obawiać. Jego reakcja była niespodziewana i bardzo wybuchowa. Całe to zajście oznaczało jego brak zaufania do mojej osoby. Gdyby mi ufał, nie musiałby okazać takiej sceny zazdrości. Ale czy ja sama sobie ufałam? Przecież moje zachowanie, kiedy wpadłam na owego mężczyznę, było niewytłumaczalne. Nie mogłam tak zareagować. W końcu byłam z Gabrielem. W końcu go kochałam. W końcu nie chciałam go zdradzać. W końcu… No właśnie. W końcu co? Nie mogłam się okłamywać. Zaparło mi dech w piersiach, kiedy spojrzałam w jego niezwykle hipnotyzujące oczy. Odepchnęłam od siebie choćby skrawek myśli, że mogłabym coś czuć do kogoś innego. To co wydarzyło się na koncercie jeszcze o niczym nie świadczyło.  
                Wyciągnęłam telefon i napisałam wiadomość do Gabriela, żeby po mnie przyjechał. Tęskniłam za nim, za jego bliskością, za jego pocałunkami, ciepłymi słowami i stałym oparciem. Byłam zmęczona i potrzebowałam go bardziej niż kiedykolwiek. Kilka minut później otrzymałam wiadomość od chłopaka: „Będę za parę minut. Coś się stało?”.
                Prychnęłam pod nosem. Na to pytanie powinien sobie chyba sam odpowiedzieć. Przeanalizować ostatni tydzień. Pomyśleć jak przez ten cały czas się czułam. Moje uczucia były teraz potężną zamiecią. Wirowały wokół mnie nie mogąc zdecydować się, czy jestem zła na Gabriela.
- Niech Cię szlag, zobacz co z mną robisz – powiedziałam pod nosem. Schowałam komórkę do kieszeni i ostrożnie wstałam. Pożegnałam się z ukochanym arabem i powoli ruszyłam w stronę wyjścia ze stajni.  Mijając pomieszczenie instruktorów usłyszałam cichą kłótnię. Bez problemów dosłyszałam podniesiony głos Nadii dyskutującej, a raczej rzucającej oskarżenia w stronę trenerki. Przymknęłam na chwilę oczy i pokręciłam głową z rezygnacją. Nie byłam już nawet wściekła na nią, było mi jej żal. Dostała tak wspaniałą okazję, a do tej pory potrafiła ją tylko marnować. Usłyszałam ostrzeżenie Hannah i ciche prychnięcie dziewczyny. Jeżeli Nadia nadal zamierzała się zachowywać w ten sposób to długo nie pociągnie. Wszystko ma swoje granice.
Odizolowałam się od dochodzących do mnie głosów i wyszłam przed stajnię. Był piękny słoneczny dzień. Na terenie ośrodka panowała wspaniała cisza przerywana co jakiś czas wesołym rżeniem koni wypuszczonych na pastwisko. Podeszłam do ogrodzenia, kiedy mój wzrok przyciągnął młody skaro-gniady źrebak biegnący w stronę ogrodzenia. Podeszłam do niego wyjmując parę smakołyków z kieszeni, które zawsze miałam przy sobie przychodząc tutaj. Z początku trzymał się na bezpieczną odległość, nieufny do nowej osoby. Oglądał się za siebie słysząc rżenie matki. Uśmiechnęłam się widząc, jak malec podchodzi powoli wciągając powietrze jakby oceniając, jak dobre musi być to co znajduje się na mojej dłoni. – No dawaj, posmakuje ci – przesunęłam rękę odrobinę w jego stronę. Ogierek sięgnął po jedzenie i schrupał ze smakiem spoglądając na mnie, czy mam tego więcej. – Przykro mi, to wszystko co dzisiaj miałam. Jutro przyjdę z całym opakowaniem żeby starczyło dla ciebie więcej. – pogłaskałam go delikatnie po grzywie i odeszłam w stronę parkingu.
Kiedy doszłam na miejsce minęło już ponad dziesięć minut. Nieobecność Gabriela wprowadziła we mnie lekki niepokój. Nigdy się nie spóźniał, zawsze był na czas. Spojrzałam ponownie na zegarek, kolejna minuta mijała nieubłaganie, a mnie coraz bardziej skręcało w dole brzucha. Mogło go choć co zatrzymać, a ja od razu panikowałam. Może musiał pomóc rodzicom, albo pojechać gdzieś z siostrą. Sama już nie wiedziałam co myśleć. Usiadłam na trawie, jej miękkość sprawiła, że zachciałam się położyć. Kiedy poczułam przyjemny dotyk na plecach i karku, odprężyłam się i przymknęłam powieki. Cichy szum wiatru, połączony ze wspaniałym koncertem ptaków sprawił, że odpłynęłam.
- Zbiera się na deszcz -  kiedy to usłyszałam poderwałam się do pozycji pionowej. Przez chwilę nie miałam pojęcia gdzie jestem i  która jest godzina. Kiedy zobaczyłam znajomy widok stajni w oddali i kilka koni na ujeżdżalni, odetchnęłam z ulgą. Jednak mój wewnętrzny spokój długo nie trwał, kiedy spostrzegłam autora wypowiedzianych przed chwilą słów. To on. Stał przede mną z charakternym uśmieszkiem na twarzy mieszającym się z twardym opanowaniem i pewnością siebie. Taksował mnie swoim spojrzeniem, chociaż i tak już to robił wcześniej kiedy nie zdawałam sobie z tego sprawy, pochłonięta lekką drzemką. Przeszedł mnie dreszcz. Jak długo tu stał? Dlaczego tu był? Skąd wiedział gdzie mnie znaleźć? Czy w ogóle mnie szukał? A może zjawił się tutaj przypadkowo? Te i wiele innych pytań pojawiło się w ciągu jednej sekundy i w ten sam sposób, w ciągu jednej sekundy zniknęły, kiedy mężczyzna sięgnął dłonią w moją stronę. Odskoczyłam gwałtownie.
- Przepraszam, nie chciałem Cię przestraszyć – schował dłonie do kieszeni i uśmiechnął się spokojnie.
- Ja… - zamilkłam. Co miałam mu powiedzieć? Cześć, jestem Alice. Miło mi cię poznać. Twoje spojrzenie mnie roztapia, a mój chłopak chce cię zabić. A co u ciebie? Parsknęłam w myślach śmiechem, ale zaraz wymierzyłam sobie mentalnego liścia i odrzuciłam ironiczne myśli, z dala od siebie. Musiałam wyglądać komicznie stojąc przed nim i nie mogąc oderwać oczu. Byłam sparaliżowana. Kolejny raz. Teraz, mogłam spokojnie przyjrzeć się jego twarzy. Nie przeszkadzały mi żadne światła w klubie, ani głośna muzyka. Byłam tylko ja i on. Zarumieniłam się i ukryłam twarz za kaskadą opadających włosów. Przyjrzałam się moim nogom. Na jednej miałam ulubionego trampka w kolorze czarnym, a na drugiej… Cóż, nadal byłam cyborgiem.
                Nagle poczułam, jak ręka Tajemniczego Nieznajomego podnosi mój podbródek tak, żebym na niego spojrzała. Uśmiechnął się delikatnie, zobaczyłam jego cudowne dołeczki w policzkach i moje nogi niemal się pode mną ugięły.
                Przypatrywał mi się uważnie, a ja czułam się, jakby zaglądał w głąb mojej duszy. Jakbym była książką, a on czytał mnie słowo po słowie. Teraz musiałam wyglądać już jak burak, jednak mężczyzna zdawał się tego nie zauważać, albo ignorować to nie chcąc mnie wystraszyć bardziej niż byłam. Chociaż wydawało mi się, że bardziej już się nie da. Kiedy zobaczyłam, że jego druga dłoń również zmierza w moim kierunku, ponownie chciałam uciec, odskoczyć. Jednak nie zdążyłam w porę, ponieważ ręka, wcześniej muskająca mój podbródek, teraz spoczęła na mojej talii, nie pozwalając mi ruszyć się z miejsca. Zamarłam. Miejsce gdzie spoczywała jego dłoń, zdawało się palić, a płonące, gorące promienie wędrowały każdym nerwem mojego ciała, rozchodząc się we wszystkie zakamarki. Byłam pewna, że moje policzki zapłonęły teraz zauważalnym żarem. Widziałam, że mężczyzna to zauważył, ponieważ  na jego twarzy błąkał się triumfalny uśmieszek. Wiedział, że zareaguję w ten sposób. Że będzie na mnie tak działać. W końcu druga ręka dotarła do mojej twarzy. Skuliłam się. Wiedziałam, że on chce mnie pocałować. Usta mrowiły mnie od nieuniknionego pocałunku. Obserwowałam go, czekając aż się pochyli i to zrobi jednak nic takiego się nie stało. Mężczyzna sięgnął dłonią do moich włosów i wyjął z nich kilka źdźbeł trawy. Jak za odjęciem różdżki, jego dłoń odsunęła się od mojej talii, a on postąpił krok do tyłu uśmiechając się.
- Drzemka na łonie natury?
- Byłam trochę zmęczona.. – usłyszałam drżenie głosu, zapewne dodając mu kilka punktów do jego ego.  Jednak on wcale nie wyglądał na zarozumiałego, zadufanego w sobie gościa.
                Nagle coś do mnie dotarło. Uderzyło we mnie, wypychając ze mnie całe powietrze. Przypomniałam sobie co ja właściwie tutaj robiłam. Skąd się tutaj wzięłam. I w końcu na kogo czekałam. Wyciągnęłam pospiesznie telefon z kieszeni i zobaczyłam która godzina. Zatoczyłam się niepewnie. Mężczyzna chciał mnie objąć, ale cofnęłam się. - Wszystko w porządku… Nie trzeba, nie musisz… - Minęła ponad godzina odkąd czekałam na Gabriela. Jego nie było, za to ja musiałam jakoś dać sobie rade z nieodpartą chęcią ukrycia się w najdalszym zakątku ziemi. Na ekranie telefonu nie widniały żadne nieodebrane połączenia ani wiadomości. Byłam przerażona, ale może i tez wściekła. Miałam obawy czy mu się nic nie stało, a może i dlatego że Gabriel nie chciał się ze mną spotkać. Momentalnie posmutniałam. Owinęłam się ramionami, ponieważ podmuch wiatru był chłodny i zapowiadał nadchodzący deszcz. Zobaczyłam jak mężczyzna zdjął marynarkę i przykrył moje ramiona. Zadrżałam czując przyjemny zapach piżmu. Cała marynarka była przesiąknięta jego osobą. Wymamrotałam pod nosem szybkie dziękuję i odwróciłam spojrzenie.
- Podwiozę Cię do domu. Zaraz będzie padać. Gdzie mieszkasz?
- Ja… Posłuchaj, naprawdę nie trzeba, czekam na kogoś…
- I dlatego ucięłaś sobie drzemkę? Posłuchaj, nie nabierzesz mnie na to. - uśmiechnął się i wskazał samochód, który widziałam kiedyś pod szkołą - Nie gryzę, a oszczędzę ci suszenia ubrań. To jak?
- Dobrze, niech będzie, ale tylko mnie odwieziesz..
- A co innego miałbym zrobić? – uśmiechnął się promiennie i ruszył w stronę auta. Niepewnie spoglądałam to na niego, to na czarnego mustanga. Westchnęłam pod nosem i użyłam na swoją osobę wszystkich możliwych przekleństw. Zaszłam zbyt daleko, żeby się teraz cofnąć. Ruszyłam powoli w jego stronę chcąc mieć już to za sobą.


***
No i w końcu jest! Zawitał nowy rozdział na którego niektórzy z was tak długo czekali. 

Tak, wiem. Czas. Ilość dni. 

Wybaczcie, brak czasu staram się jakoś nadrabiać i tak o to powstał rozdział 18.

Zapraszam do czytania i komentowania :)

Dziękuję tym co nie zwątpili i nadal tutaj są.

Ściskam i całuję,
Bezimienna.