niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział IX

- Cześć Alice, gdzie jesteś? - po usłyszeniu tego głosu przeszedł przez mnie zimny dreszcz. Zesztywniałam i automatycznie zacisnęłam mocniej dłoń na komórce. Gabriel spojrzał na mnie niespokojnie i podszedł przyglądając się uważnie mojej drżącej dłoni.
- Na spacerze. Wyszłam z psem - odpowiedziałam opanowanym głosem, mimo że targały mną wszelkie możliwe emocje.
- Wracaj już.
- Dopiero co wyszłam! - zirytowana podniosłam  głos i odepchnęłam dłoń Gabriel sięgającego po mój telefon. 
- Masz być w domu za pięć minut, bez żadnej dyskusji. - po zimnym i niskim tonie głosu, wiedziałam, że nie będzie to miłe powitanie. Chciałam mu się sprzeciwić, ale nie miałam tyle odwagi. Nacisnęłam czerwoną słuchawkę i włożyłam telefon do kieszeni.
- Będę się już zbierać... - powiedziałam cicho z ociąganiem, pozwalając moim włosom swobodnie opaść na twarz.
- Pójdę z tobą - założył kosmyki włosów za moje uszy i zlustrował ze spokojem moją twarz.
- Gabu, pójdę sama, nie proś, bo i tak zdania nie zmienię.
- Chociaż cię odprowadzę. Jak myślę, ze masz iść do tego zboczeńca, zwyrodnialca, to się we mnie gotuje. - brunet spojrzał na siostrę przyglądającą się rozmowie - Młoda, idź na górę, pani Suzan zaraz przyjdzie.
Dziewczynka pokiwała głową i przytuliła mnie na pożegnanie. Uśmiechnęłam się na chwilę po czym spojrzałam na chłopaka.
- Gabriel, to nadal mój ojciec! - czego by nie zrobił, nadal nim był.
- Alice, słyszysz co mówisz? Jak możesz o nim tak mówić, po tym co zrobił twojej przyjaciółce, co zrobił tobie..
- To nadal mój tata - postawiłam na swoim. Odwróciłam się i wyszłam z domu, po drodze mijając opiekunkę. Spike podążał za mną dotrzymując mi kroku. Gdy wychodziłam z posesji usłyszałam trzaśnięcie drzwi. Chwile potem brunet złapał mnie za ramię.
- Przepraszam, chodź, odprowadzę cię.
Przez resztę drogi szliśmy w ciszy. Gabriel wziął mnie za rek, czym dodał mi pewności siebie. Już z daleka widziałam, że ojciec stoi w oknie i uważnie nas obserwuje. Ścisnęłam dłoń chłopaka, który natychmiast spostrzegł postawną sylwetkę mojego ojca. Poczułam jak cały sztywnieje. Stanęliśmy przy płocie. Obróciłam się tyłem do ganku, spojrzałam na Gabriela i uśmiechnęłam się lekko, chcąc dodać sobie otuchy i uspokoić chłopaka.
- Może jednak wejdę z tobą?
- Nie. Już o tym rozmawialiśmy.
- Jasne - posłał mi łagodny uśmiech i lekko musnął moje usta po czym mnie przytulił - Uważaj na siebie, zadzwonię później. - ścisnął moją dłoń i odszedł. Chwilę potem patrzyłam jak znika mi z oczu, po czym weszłam do domu. Od razu napotkałam groźne spojrzenie ojca, ale nie odwróciłam wzroku. Nie mogłam okazać słabości, być uległa.
- Gdzie byłaś i co to za chłopak?
- Jest mama?
- Nie zmieniaj tematu, kto to był? - warknął cichym głosem, zapewne po to, żeby moja mama rodzicielka tego nie usłyszała.
- Kolega. Nie mogę mieć znajomych? - odparłam arogancko.
- Nie odzywaj się do mnie w ten sposób. Na kolegę to mi nie wygląda. Zabraniam ci się z nim spotykać.
Chciałam już wrzasnąć, że sobie chyba żartuje, ale stwierdziłam, że podejmę inną taktykę.
- Grace nie żyje.
- Jak to nie żyje? - spytał zdziwiony - Dlaczego?
- No może nie wiesz. Może dlatego, że...
- Że co? - spytał niskim, niebezpiecznym tonem.
- Miała wypadek - mruknęłam pod nosem, odwróciłam się i pobiegłam do pokoju.
Bałam się. Jak mogłam bać się własnego ojca? To niedorzeczne. Może to wszystko nie prawda. Może Grace wcale nie zabiła się przez niego, może tylko tak napisała. Co ja wygaduję! Nie wierzę własnej przyjaciółce. Ale może ona żyje, może to wszystko jest jakimś nieudanym żartem... Spojrzałam na telefon. Wzięłam go do ręki i usiadłam na parapecie. Odnalazłam numer Davida i wcisnęłam zieloną słuchawkę. Telefon wysuwał mi się z mokrej i drążącej dłoni. Jeden sygnał. Drugi. Trzeci. Juz mam się wyłączyć kiedy słyszę głos przyjaciela.
- Słucham.
- Cześć, to ja.
- Kto?
- No przecież masz zapisany mój numer, daj spokój David.
- Przepraszam, ale nadal nie rozumiem o co chodzi.
Nie wie o co chodzi. Nie mam mnie zapisanej, nie wie kim jestem. Co się dzieje. Przecież zawsze cieszył się gdy dzwoniłam, a teraz? Nic z tego nie rozumiałam. Stwierdziłam, że nie będę tego wyjaśniać przez telefon.
- Chciałam się zapytać co słychać u Grace. Bo nie można się do niej dodzwonić. - głos zaczął mi się łamać.
Cisza.
Już wiedziałam, ze to wszystko prawda.
- Halo?
- Ona nie żyje. Jutro o 10.00 odbędzie się pogrzeb na Highgate Cemetery.
- Dziękuję za... - nie dokończyłam, ponieważ chłopak natychmiast się rozłączył.
A więc to prawda. Wszelkie, choć małe nadzieje prysły. Teraz była tylko rzeczywistość. Wyciągnęłam z szuflady fiolkę z tabletkami na sen i połknęłam kilka. Przeleżałam dziesięć minut, coraz to bardziej tracąc kontakt z otoczeniem. Słyszałam dźwięk telefonu, na który ktoś uporczywie próbował się dodzwonić. Nie przejęłam się tym i zasnęłam.

Kiedy się obudziłam, zerknęłam na zegarek. Spała około sześciu godzin. Był już wieczór. Spojrzałam na telefon. Miałam dwanaście połączeń nieodebranych. Wszystkie od Gabriela. Uśmiechnęłam się. To takie miłe uczucie, kiedy ktoś o ciebie się martwi. Wysłałam mu smsa o treści:
"Zdrzemnęłam się. Wszystko w porządku. Niedługo się odezwę. Spike spał na łóżku obok mnie, ale zaraz kiedy wstałam stanął na równe łapy i zbiegł na dół, gotowy na spacer. Zeszłam na dół i zobaczyłam mamę siedzącą na kanapie z książką w ręku.
- Jak było w pracy?
- Cześć kochanie, w porządku, a co u ciebie?
- Muszę jutro jechać do Londynu.
- Zwariowałaś? Alice, kochana, dlaczego ci to przyszło do głowy?
- Na pogrzeb Grace. Mamo, ona nie żyje... - uroniłam jedną łzę, ale szybko ja otarłam. Musiałam być silna, więc taka też będę. - Muszę tam być.
- Ale jak to, co się stało? - zaniepokojona odłożyła książkę i spojrzała na mnie troskliwie.
- Ona... - mój ojciec ją zgwałcił, tak powinnam powiedzieć, jednak skłamałam - Miała wypadek.. Mogę jechać?
- Ależ oczywiście - wzięła mnie w objęcia i mocno przytuliła. - Jeśli chcesz to z tobą pojadę.
- Nie trzeba - odsunęłam się - Dam sobie radę. Dziękuję.
- Nigdzie nie pojedziesz! - do salonu wszedł kochany ojciec.
- Bo? Przecież to moja przyjaciółka, muszę tam jechać.
- Nie ma mowy! - wrzasnął tak głośno, że zadrżałam. Matka jak zwykle nie się nie odezwała. Nigdy nie stawała w mojej obronie. Była wiecznie podporządkowana ojcu. Nie odezwałam się. Wyszłam z domu się przewietrzyć i wyprowadzić psa.
Chciałam iść nad wczoraj odkryte jezioro, ale ponieważ już się ściemniało, nie uznałam tego za dobry pomysł. Udałam się w drugą stronę. Ulica była pusta, co jakiś czas latarnia, która oświetlała teren w promieniu pięciu metrów. Zaczął wiać chłodny wiatr. Wieczór nie należał do najprzyjemniejszych. Zaczęłam się zastanawiać co zrobić, aby pojechać do Londynu. W grę nie wchodziło proszenie rodziców, David również mi nie pomoże. Muszę jechać na własną rękę, nic nie mówiąc ojcu. Tak, to był jedyne rozwiązanie. Nagle z mroku wyszedł wysoki chłopak palący papierosa. Wystraszyłam się, ale po chwili zorientowałam się, że skądś go kojarzę.
- Ładny pies. - powiedział głośno, po czym dodał ledwo słyszalnym głosem, żebym się nie odwracała.
Oczywiście nie mogłam się powstrzymać i natychmiast się obróciłam spoglądając przed siebie.
- Witaj piękna. - Jackson uśmiechnął się łobuzersko i podszedł bliżej mnie - Ostatnio nie udało nam się porozmawiać na spokojnie, ale nic straconego. - przejechał wierzchem dłoni po moim policzku. Stałam jak zahipnotyzowana, ale szybko się otrząsnęłam i uderzyłam go z całej siły w twarz.
- Nie dotykaj mnie i odwal się ode mnie! - warknęłam mu w twarz i chciałam odejść, ale jego koledzy ruszyli w moją stronę.
- Zostawcie ją, jest moja. - zaśmiał się.
- Jackson, nie wydaję mi się, żebyś był jej właścicielem. - obcy chłopak wyszedł z cienia i wyrzucił niedopałek - Którego słowa nie zrozumiałeś? Masz ją zostawić w spokoju. - powiedział zirytowanym głosem. 
- Wyluzuj Eric. Widzę, ze lala sobie już znalazła chłopaczka do usług.
- Dość tego - chłopak podciągnął rękawy i popchnął Jacksona do tyłu.
- Chcesz się bić? Nie ma sprawy, ale kiedy indziej. - Nie mam dzisiaj nastroju. Chłopaki, idziemy. - kiwnął w stronę swojej bandy i odszedł.
- Dzięki za pomoc Erick. Jesteś przyjacielem Gabriela, prawda?
- Dobrym kumplem, owszem. Odprowadzę cię do domu, chodź. - odpalił kolejną fajkę i ruszył nawet na mnie nie czekając.  Wzruszyłam ramionami i poszłam za nim. Był intrygujący, nie chciał ze mną prowadzić rozmowy. Nie zamienił ze mną ani słowa.
- Erick, to tutaj, dziękuję za eskortę.
- Nie ma sprawy, na razie - wyrzucił papierosa, wsunął ręce do kieszeni i odszedł.
Weszłam do domu i poszłam prosto do pokoju. Nie czekałam ani chwili dłużej. Wiedziałam już co mam zrobić. Zadzwoniłam do Gabriela.
- Hej Alice, w porządku wszystko?
- Tak - ucieszyłam się na sam dźwięk jego głosu - Mam do ciebie małą prośbę.
- Słucham cię, dla ciebie wszystko.
- Jedź jutro ze mną do Londynu.


***
Hej. Przepraszam was, ze tak długo musieliście czekać. Rozdział był by nieco szybciej, ale internet nawalił. Jeśli wam się podoba, zostawcie komentarz. :)
No i koniecznie zajrzyjcie do zakładki "BOHATEROWIE" gdzie znajduje się nowa postać :)
Na razie nie mam raczej nic więcej wam do przekazania, więc przesyłam buziaki i gorąco pozdrawiam! 
Dżoana.   

środa, 5 lutego 2014

Heya!

Cześć kochani!
Chciałam was bardzo przeprosić, wiem, że nawaliłam. Miałam trochę na głowie, bla, bla i tak to moja wina, więc nie bd się tłumaczyć. Jeszcze raz baaaardzo przepraszam i zapraszam już w weekend na nowy rozdział. :)
Buziaki, Dżoana :**