wtorek, 25 marca 2014

Rozdział XI

     Uśmiechnęła się. Naprawdę widziałam jej uśmiech. Nie spodziewałam się tego, że pomimo łez jej kąciki ust podniosą się do góry. Widziałam, że nawet ojciec Grace jest wzruszony. On, zawsze nieugięty, poważny, panujący nad emocjami. Nie wierzyłam w to.
     Rozejrzałam się po całej sali. Trwała cisza, przyjemna cisza. Wszyscy wpatrywali się w białą trumnę, wszyscy się uśmiechali. Pierwszy raz w życiu byłam na pogrzebie, gdzie ludzie się uśmiechają. Spojrzałam na tłum szukając kogoś, na kim bardzo mi zależało. Musiałam dziwnie wyglądać. Nie miałam już nic do powiedzenia, jednak nadal stałam nieruchomo po środku. Mój wzrok powoli rejestrował wszystkie twarze. Zrobiło mi się gorąco.

Nie było go.

   Zeszłam parę stopni w dół nadal uważnie lustrując tłum w kaplicy.

Nie widzę go.

    Zawróciło mi się w głowie. Przecież to nie możliwe. Mój oddech przyspieszył, serce mi podchodziło do gardła. Kątem oka zauważyłam ruch i zauważyłam, że zaniepokojony Gabriel podszedł do przodu. Lekko pokiwałam głową, żeby wszystko w porządku. I wtedy go zauważyłam. David nacisnął klamkę i wyszedł z kaplicy. Minęłam zatroskaną mamę Grace i niemal wybiegłam z kaplicy. Gdy wychodziłam, usłyszałam słowa pastora rozpoczynającego modlitwę. Wypadłam na zewnątrz i rozejrzałam się za przyjacielem. Stał oparty o drzewo, z rękoma w kieszeni. Wiedział, ze wyjdę za nim, zrobił to specjalnie, tylko po co. Opanowałam oddech i podeszłam do bruneta.
   Chłopak się zmienił. Ściął włosy, zmienił styl, ale chyba najbardziej zmieniło się jego zachowanie. Od czasu naszej rozmowy telefonicznej po głowie błąkały mi się różne wytłumaczenia, scenariusze. Podejrzewałam, że to śmierć Grace miała na niego pływ, albo, że źle mu się układa rodzicami, a może ma problemy w szkole. Ale to czego dowiedziałam się chwilę potem przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania.
  David wbijał we mnie pusty, świdrujący wzrok. Był tak oszałamiająco przenikliwy, że musiałam co chwila spojrzeć w bok, żeby nie stanąć w miejscu. Nie mogłam skonfrontować naszych spojrzeń. To nie była ta sama osoba, którą znałam jeszcze nie tak całkiem dawno. Kiedy byłam coraz bliżej niego moje ciało ogarniał chłód. Bił od Niego. Z każdym krokiem miałam coraz bardziej ochotę znaleźć się jak najdalej od niego. Ale nie mogłam. Musiałam poznać prawdę, co się z nim dzieje, dlaczego traktuje mnie jakbym była obcą osobą.
  Stanęłam metr od niego. Spojrzałam mu w oczy. Chłód jaki z nich bił, jest nie do opisania. Jak na złość, tak jak przewidziałam, zaczął padać deszcz. Zerwał się gwałtowny wiatr. Podmuch poderwał moje włosy, które zakryły twarz. Odsunęłam je ręką i opanowałam drżący głos.
- David, wytłumaczysz mi co się dzieje?
  Nadal wpatrywał się we mnie przenikliwym wzrokiem. Nie odpowiedział na pytanie. Widziałam, że jego oddech lekko przyspieszył. W oku zauważyłam niebezpieczny błysk. Ponowiłam pytanie.
- Co się dzieje? - na to pytanie zaśmiał się sarkastycznie, aż mnie dreszcze od góry do dołu przeszedł.
- Co się dzieje? Co się do cholery dzieje?! Alice, moja droga, może ty mi powiesz co się dzieje.
- Przestań, proszę, porozmawiajmy. Na prawdę nic nie rozumiem... Wiem, że możesz być nieco poruszony tym wszystkim, ostatnimi wydarzeniami. Wszystkimi to wstrząsnęło. Tylko nadal nie rozumiem gdzie w tym jest moja wina.. - powiedziałam bardzo ostrożnie widząc jego zwężające i rozszerzające się źrenice.

Przerażał mnie.
- Nie twoja wina?! - wrzasnął. Serce zaczęło mi galopować takim tępem, że myślałam, że długo nie wytrzyma - Słyszysz siebie?!
    Obszedł mnie wkoło i położył dłonie na moich ramionach. Jego ścisk był stalowy. Przycisnął mnie do drzewa. Kręciłam głową, czując lodowaty dreszcz i szorstką korę na plecach. Serce łomotało mi nierównym rytmem, czułam jak po skroni spływają mi krople potu, pomimo niewysokiej temperatury. Przymknęłam oczy, żeby uspokoić oddech. Wtedy chłopak mną mocno potrząsnął.
- Kochałem ją! Rozumiesz?! Kochałem.. - powiedział załamanym, lecz nadal groźnym głosem.  
    Dopiero po chwili dotarło do mnie znaczenie jego słów. Zamarłam. Uchyliłam powieki i spojrzałam na jego twarz. W oczach miał łzy, jednak nie przyćmiewały potwornego wzroku.
- Ja.. David, przykro mi, wiem co czujesz...
- Nic nie wiesz! - z całej siły docisnął mnie całym ciałem do drzewa. Poczułam, że coś wbija mi się w plecy. Usłyszałam dźwięk rozrywanego materiału. Z moich ust wyrwał się okrzyk, zacisnęłam pięści, wbiłam paznokcie we wnętrze dłoni i zacisnęłam zęby czując, jak kawałek gałęzi wbija mi się w skórę. Spojrzałam błagalnym wzrokiem na Davida. Jednak nie zareagował. Wyglądał jak w jakimś transie. Bezsilnie trwałam w bezruch, żeby nie zadać sobie większego bólu. - Gdybyśmy cię nie poznali, Grace by żyła, chodziła do szkoły, miała swoje życie, a teraz? Teraz to koniec. Przez kogo? Przez ciebie! - warknął mi w twarz.
- To był mój ojciec, nie wiedziałam, że..
- Gówno prawda. - przerwał mi - Wszystko jest twoją winą. Bez ciebie było by lepiej. Żałuję, że Grace cię wtedy wzięła do siebie. To było najgorszą rzeczą jaką mogła zrobić.  Nienawidzę cię. Obym cię nigdy więcej w swoim życiu nie widział. - Po tych słowach odwrócił się, postawił kołnierz płaszczu i odszedł.
   Najgorszą rzeczą....
Oddech.
   Żałuję...
Drugi oddech. 
   Twoja wina...
Kolejny.
  Nienawidzę... 
Cios prosto w serce. Usłyszeć takie słowa, od tak bliskiej osoby. Wzięłam głęboki oddech i odsunęłam się od drzewa. Poczułam przeszywający ból między łopatkami i cicho jęknęłam. Cała sukienka przemokła mi do ostatniej nitki. Zobaczyłam na korze krwawy ślad. Skupiłam się żeby dojść do samochodu Gabriela. Będę silna. Nic takiego się nie stało. Żyję. To wszystko nie jest prawdą. To mi się śni. Mijałam kolejne nagrobki. Do parkingu już zostało mi kilkadziesiąt metrów. Widok rozmywał mi się przez łzy. Miałam być silna. Nic się nie stało.  Dotarłam do samochodu i oparłam się o maskę. Mam dość użalania się nad sobą, mam dość łez, ale jak człowiek może być silny, kiedy ciągle spotykają go tak okropne rzeczy. Wrzasnęłam z bezsilności na całe gardło. Spojrzałam na wyjście kaplicy. Powoli ze środka wyłaniali się ludzie. Zauważyłam Gabriela. Szedł w moją stronę.. Później biegł.. Aż w końcu był przy mnie. Uśmiechnęłam się.
- Już koniec? - oparłam głowę o maskę, zamknęłam oczy i odpłynęłam.

***

- Wejdę tam z tobą. Nie ma żadnych dyskusji. Jesteś wyczerpana, zmęczona, na dodatek ranna, muszę cię odprowadzić.
- Gabriel, mówiłam...
- Ja już cię nie słucham. Jesteś kochana, ale martwię się. Postaw się na moim miejscu.
    Przewróciłam oczami. Chcąc, nie chcąc musiałam się zgodzić. Nie miałam siły na kłótnie z nim, a wiedziałam, że prawdziwe piekło szykuje się w domu. Byliśmy w szpitalu. Lekarz opatrzył ranę na moich plecach. Miałam dość głębokie rozcięcie, więc musiał zszywać. Fizycznie czułam się dobrze, za to psychicznie byłam wrakiem. Za dużo się na mnie zwaliło. Opowiedziałam Gabrielowi od początku do końca co się wydarzyło. Tak samo jak ja nie mógł pojąć tego wszystkiego. To jest nienormalne. Najlepszy przyjaciel, a gdy przyjdzie co do czego pokazuje swoje oblicze. Oczywiście. Nie obwiniam go za to, ponieważ możliwe, że przez ogromny szok, jego zachowanie się zmieniło w ten sposób. Nie chciałam się nad tym dłużej zastanawiać. Lepiej zapomnieć, ale nie na zawsze. Za jakiś czas spróbuję się odezwać do Davida. Będzie to trudne, ale nie odpuszczę sobie tego.
     Była godzina dwudziesta trzecia. Gabriel zajechał na parking i pomógł mi wysiąść. Byłam tak wyczerpana, że nie mogłam ustać na nogach. Miałam na sobie zbyt dużą bluzę chłopaka, ponieważ moja sukienka została doszczętnie przemoczona i trwale uszkodzona. Spojrzałam na dom. Światła na dole były zapalone, więc starzy nie spali. Niedobrze.. Cieszyłam się, że Gabu wejdzie ze mną, jednak obawiałam się, że popadnie w konflikt z moim ojcem, co teoretycznie było nieuniknione. Zaraz usłyszymy teorie i pytania typu: "porwałeś moją córkę!" czy "gdzie byliście, co robiliście?!". Dzisiejszy wieczór będzie piekłem na ziemi. Dlaczego to wiedziałam? Wystarczyło włączyć telefon i spojrzeć na ilość nieodebranych połączeń. Było ich tak dużo, że rejestr już ich nie zapisywał. Cud, że jeszcze policja nas nie poszukuje.
  - Gotowa?
- A mam inne wyjście?
- Możemy jechać do mnie, już mówiłem.
- I co? W końcu będę musiała wrócić. Daj spokój, miejmy to już za sobą.
  Wzięłam go za rękę i otworzyłam drzwi. Gabriel lekko domknął drzwi. Ledwo weszliśmy, ojciec już stał w przedpokoju. Wiedziałam, że tak będzie..
- Tato, pozwól mi to wytłumaczyć..
- Kochana, nie ma czego tłumaczyć. Byłaś na pogrzebie przyjaciółki, to przecież oczywiste - uśmiechnął się życzliwie.
Byłam w S Z O K U.
- Nie jesteś zły? - musiałam się upewnić, czy to co usłyszałam było prawdą.
- Nie jestem, cieszę się, że sobie poradziłaś sama. Mama trochę się martwiła, ale wiedzieliśmy gdzie pojechałaś. Jest już późno, leć na górę. Usprawiedliwiłem ci dzisiejszą nieobecność.
- Dziękuję... - powiedziałam z niedowierzaniem. - Gabriel, chodź.. - ruszyłam w stronę schodów.
- Dziesięć minut i kolega wychodzi.
- Jasne, dziesięć minut, dobranoc.
Kiedy byliśmy w pokoju odwróciłam się do chłopaka z miną, jakbym zobaczyła ducha.
- Widziałeś?
- Tak. Też nic nie rozumiem. Zmienię ci opatrunek i uciekam, późno już, a nie chcę się narazić twojemu ojcu.
Gabriel szybko zrobił to co obiecał i na koniec przytulił mnie do siebie. To było to czego najbardziej w tej chwili potrzebowałam. Odprężyłam się i wszelkie napięcie mnie opuściło.
- Zostań.. - jęknęłam cicho.
- Wiesz, że z przyjemnością, no ale.. ehkem.. - spojrzał w stronę drzwi.
- Masz rację, przyjedziesz jutro po mnie?
- Samochodem ma się rozumieć.
- Motorem.
- Na prawdę? - spytał ze zdziwieniem - A to proszę, przekonałaś się do mojego cudeńka? Jak sobie życzysz, jutro będę czekał, punkt 7.30.
- Dzięki - pocałowałam go, chwilę potem nie było już go w pokoju.
🔫
    Usiadłam dezorientowana na łóżku i rozejrzałam się po pokoju. Nigdzie nie było Spike'a. Zaniepokoiłam się nieco, ale jeśli nie było go u mnie, to znaczy, że spał u mamy na kolanach. Zasłoniłam żaluzje i spojrzałam w stronę drzwi, które otwarły się donośnie skrzypiąc.W progu stał nikt inny, jak kochany ojczulek. Co gorsza, już wcale nie wyglądał jak wtedy, kiedy nas witał. Teraz miał ściągnięte, zaostrzone rysy, twarz czerwoną z nerwów, pięści zaciśnięte. Nie wróżyło to nic dobrego. A więc grał dobrego tatę, w rzeczywistości był taki sam jak zawsze.
  - Chyba musimy poważnie porozmawiać. - wszedł do pokoju i zatrzasnął drzwi. Zaczęłam modlić się w duszy, żeby pojawił się Gabriel. Kiedy ojciec ruszył w moją stronę, zamarłam. Nie było już ucieczki...


***
Rozdział krótki. Krótka notka ode mnie. Dzięki za 10 tys wyświetleń. Kocham was ♥
Pozdrowienia, Dżoana ;*




 



niedziela, 2 marca 2014

Rozdział X

- Ale...
- Gabriel, proszę Cię, jutro jest pogrzeb Grace , nie mam jak jechać, błagam.
- Kochana, oczywiście, że z tobą pojadę. Chciałem się zapytać o której mam po ciebie przyjechać.
- Jak najwcześniej.
- Może być szósta?
- Za trzy godziny.
- Alice, wiesz że jest jedenasta?
- Tak. Mogę na ciebie liczyć?
- Jasne, do zobaczenia.
- Dzięki - rozłączyłam się.
Uchyliłam okno, w domu było bardzo duszno. Miałam teraz trochę czasu, żeby się przygotować. Otworzyłam dużą szafę i wyciągnęłam czarną koszulę, jednak szybko z niej zrezygnowałam i
 wybrałam czarną sukienkę. Do tego czarne szpilki i miała kopertówka. Nie cierpiałam pogrzebów. Wszyscy ludzie są tacy smutni, przygnębieni, dobici tragedią. Najgorzej patrzy się na najbliższą rodzinę. Są najbardziej dotknięci i wstrząśnięci tym wydarzeniem. Nie chciałam zobaczyć rodziców Grace. Jej mama jest taka delikatna, nie mam pojęcia jak ona sobie daje radę. Nie wzięłam dużo rzeczy, w końcu jutro pod wieczór wrócimy. Spakowałam przygotowane rzeczy do torby. Na siebie wrzuciłam białą bokserkę i dresy, żeby był mi wygodnie w podróży. Spike siedział na łóżku i uważnie mi się przyglądał.
- Zostajesz w domu pyśku, nie możesz ze mną jechać.
Wszystko rozumiał. Ukrył mordkę w łapkach. On to umiał poprawić humor. Pogłaskałam go i wróciłam do szafy po jeszcze parę przydatnych rzeczy. Kiedy byłam gotowa i spakowana usiadłam na łóżku i spojrzałam na tablicę nad biurkiem. Przyglądałam się zdjęciom sprzed kilku lat, na których byłam z Grace. Na jednym z nich moja twarz jest cała w torcie, a moja przyjaciółka zwija się ze śmiechu. Uśmiechnęłam się mimowolnie i wróciłam myślami do tamtego dnia.

 Był dokładnie dwudziesty drugi lipca, dzień urodzin Davida. Planowałyśmy dla niego niespodziankę. Zamówiłyśmy tort, zarezerwowałam miejsca w restauracji, Grace kupiła prezent. Zapowiadał sie niesamowity dzień.
- Alice, masz wszystko przygotowane? Musimy zaraz wychodzić.
- Grace, czy ty mi nie ufasz? Jestem najbardziej zorganizowaną osobą jaką znasz. 
- Niestety, tego nie da się ukryć. No dobrze, skoro jesteśmy gotowe i wszystko przygotowałyśmy to idziemy.
- Tato, to możesz nas zawieść? Pamiętasz, że mi obiecałeś? Wiesz, że ci nie odpuszczę. 
Mężczyzna się zaśmiał i wyczochrał nasze włosy.
- Panie Parker, nie jesteśmy małymi dziewczynkami, więc może pan nas tak nie traktować? - Grace odpowiedziała ze śmiechem i zaczęła układać poplątane włosy. 
- Dla mnie zawsze będziecie małymi dzieciakami. Dobra, pakujcie się do wozu, biorę klucze i zaraz będę.
- Dzięki. - ukochałam go i wybiegłyśmy z domu. Wsiadłyśmy do auta i chwile później mój tata do nas dołączył. 
- Gdzie najpierw?
- Do cukierni na Perquins Street, muszę odebrać tort. - puściłam muzykę. Zaczęłyśmy z Grace wydzierać nasze gardła w niebogłosy. Akurat leciała piosenka zespołu Simple Plain " Your love is lie". Był to nasz ulubiony  kawałek. Stanęliśmy na światłach i spojrzałam przez szybę. W samochodzie obok siedzieli jacyś chłopcy i uważnie przyglądali się naszym wygłupom. Po chwili blondyn za kierownicą zatrąbił. Puściłam mu oko i chwile potem ruszyliśmy dalej. Po dwudziestu minutach miałyśmy wszystko załatwione i staliśmy ppod restauracją. 
- Dzięki tato, do zobaczenia wieczorem.
- Miłej zabawy dziewczyny - pomachał ręką i odjechał.
- Alice,szybko, zaraz będzie szesnasta i David przyjdzie.
Weszłyśmy do lokalu. Położyłam tort na stole i krzyknęłam do przyjaciółki aby podała mi świeczki. Zamówiłam tort czekoladowy, posypany wiórkami i z napisem "Wszystkiego najlepszego David!".  
Grace się nie odezwała ani nie podała mi świeczek. Zniecierpliwiona już miałam się odwrócić i ją ponaglić, kiedy ktoś delikatnie pchnął mnie do przodu. Niczego się nie spodziewając, nie zdążyłam złapać się czegokolwiek i wylądowałam twarzą w torcie. Od razu usłyszałam dobrze mi znany śmiech przyjaciółki. Podniosłam głowę i ujrzałam przed sobą Davida szczerzącego swoje śnieżnobiałe zęby i trzymającego aparat. Nie udało mi się w porę zakryć twarzy, usłyszałam tylko wesołe: "Uśmiech proszę!" i zostałam oślepiona fleszem. 
- A to z jakiej racji!? David, to był twój tort!
- O wiele cenniejsze jest zdjęcie, które przed chwilą zrobiłem. 
- Wszystko zaplanowaliście! - rzuciłam ze śmiechem.
- Dokładnie i było warto.
- Boże jak ja was kocham.
Przytuliłam ich i resztę dnia spędziliśmy w podobnie wesołych i szalonych nastrojach.

Otarłam łezkę spływającą po policzku. Zauważyłam dopiero teraz, że ojciec kiedyś był całkiem.. normalny. Troskliwy, czuły, a teraz zwykły tyran. A ja nie umiałam mu się przeciwstawić Objęłam się ciasno rękoma i znów pogrążyłam w myślach.
Nie zdążyłam nawet zauważyć kiedy była już druga w nocy. Wzięłam torbę do ręki, pożegnałam z psiakiem i wyszłam po cichu z pokoju. Wiem, że i tak rodzice się dowiedzą, ze wyjechałam, ale musiałam być ostrożna, żeby ojciec mnie nie zatrzymał. Na dole było ciemno i cicho, co oznaczało, ze rodzice już są w sypialni. Odetchnęłam z ulgą i delikatnie nacisnęłam klamkę i cichutko się wysunęłam na zewnątrz. Na podjeździe stało czarne BMW. Gabriel coraz bardziej mnie zaskakiwał. Podbiegłam do samochodu, otworzyłam drzwi i wskoczyłam na miejsce pasażera.
- Witam moją szaloną dziewczynę.
- Już jesteśmy parą? - spojrzałam zdziwiona na bruneta, ale szybko machnęłam ręką - Nieważne, nie mam teraz do tego głowy. Dziękuję, że mi pomagasz.
- Nie ma sprawy - odpalił silnik i odjechał z podjazdu. - Alice, czy ten.. czy twój tata cie nie pozwolił jechać? Dlatego mnie poprosiłaś o pomoc?
- Gabu... Porozmawiamy o tym później, nie chcę teraz o tym rozmawiać, chciałabym się zdrzemnąć.. ale tak, domyśliłeś się.
Kątem oka zauważyłam jak chłopak zaciska mocniej ręce na kierownicy, ale nie odzywa się. Oparłam czoło o szybę i odpłynęłam w płytki sen.

 Powoli otworzyłam oczy, czułam na twarzy promienie słońca. Spostrzegłam, że jedziemy już przedmieściami Londynu. Z głośników w samochodzie leciała cicho puszczona muzyka. Spojrzałam na zegarek, była już dziewiąta. Przekręciłam głowę i przyglądnęłam się Gabrielowi. Wystukiwał w kierownice rytmicznie melodię piosenki. Był spokojny,opanowany i wyluzowany, jakby wcale go nie zmęczyła kilku godzinna podróż. Był taki przystojny.. Miał wyraziste rysy twarzy, magnetyzujące oczy i niesforne włosy dodające mu sexapilu. Normalnie chodzący ideał. Mogłabym się tak codziennie budzić i mieć przed oczami jego widok.
- Hej, wiem, ze jestem nieziemsko przystojny, oszałamiająco sexowny i wprost nie możesz się doczekać kiedy mnie pocałujesz, no ale litości, wpatrujesz się we mnie od dobrych pięciu minut - powiedział z uśmiechem na twarzy, nie odrywając wzroku od jezdni.
- A czy ty wiesz, że istnieje coś takiego jak skromność?
- Nie słyszałem, możesz mnie uświadomić? - pochylił się i pocałował mnie.
- Gabriel! Do cholery, skup się na drodze! - odepchnęłam go i spojrzałam na zatłoczoną ulicę.
- Prowadzę auto od dobrych.. - przerwał i spojrzał na mały wyświetlacz w desce rozdzielczej - ośmiu godzin, liczę na małe wynagrodzenie i spotyka mnie sprzeciw?
- Gabu, dobrze wiemy, ze chodzi o rozmowę. Słodzisz mi tutaj, żeby jakoś rozpocząć temat mojego ojca.
- Rozgryzłaś mnie, ale buziaka też liczyłem. No więc, czemu ci nie pozwolił jechać?
Odwróciłam wzrok i wyjrzałam przez okno. Mijaliśmy tradycyjne szeregowca , jakie można zobaczyć na przedmieściach. Małe ogródki przed domami były zadbane i zagospodarowane. Przed każdą posesją stał zaparkowany samochód. Co jakiś czas minęły mi przed oczyma dzieci idące do szkoły.
- Nie wiem.
Co prawda słońce świeciło, ale nad miastem wisiały chmury. Było kwestią czasu, aż deszcz lunie. Opady w Londynie, to tak jak upały na pustyni.
- Alice, jak to nie wiesz? Do cholery, rozmawiałaś z nim? Próbowałaś mu przemówić do rozsądku?
- Tak - krótka odpowiedź, nie chciałam drążyć tematu.
- A co z twoją mamą? Nie wstawiła się za tobą? Ona też nie ma w tym wszystkim głosu?
- Nie. - chłopak westchnął , ale zakończył temat, nie ciągnąc go dalej, za co dziękowałam mu w duszy. - Zatrzymaj się na stacji, muszę się przebrać.
Brunet zajechał na parking przy stacji paliw. Wyłączył silnik i wysiadł z samochodu zatrzaskując drzwi. Dopiero gdy i ja wysiadłam, zorientowałam się, że ona ma już na sobie spodnie od garnituru, śnieżnobiałą koszulę i czarny krawat.
- A ty po co?
- Żeby ci pomóc.
Prychnęłam ze śmiechu. Niby w czym miałby mi pomagać? Weszłam do kabiny i zamknęłam się na zamek. Pięć minut potem palnęłam się dłonią w czoło i uchyliłam drzwi, wpuszczając chłopaka do środka. Brunet zatrzasnął za sobą drzwi i przysunął się bliżej mnie. Położył jedną dłoń na moim biodrze i pochylił się na tyle, żeby dotknąć ustami płatka mojego ucha. Po całym ciele przeszedł mnie przyjemny dreszcz.

- Mówiłem, że będę ci potrzebny - drugą dłonią delikatnie zapiął zamek z tyłu sukienki.
- Dziękuję, a teraz wynocha, bo się spóźnimy - założyłam czarne buty na obcasie i popchnęłam go do wyjścia.
- A nagroda?
Przewróciłam oczami i od niechcenia dałam mu buziaka w policzek.
Dziesięć minut później dojeżdżaliśmy już do cmentarza. Do uroczystości pozostało jakieś dwadzieścia minut. Wysiadłam z samochodu i nie czekając na Gabriela podeszłam do straganu ze zniczami i kwiatami. Chwilę potem dołączył do mnie chłopak.
- Wybrałaś już wieniec?
- Pokręciłam głową i wypatrywałam mojego celu.
- Może pomogę? - zza lady wyszła kobieta w średnim wieku, uśmiechając się do nas serdecznie.
- Poproszę bukiet konwalii.
- Już, proszę chwilę poczekać - kwiaciarka wyszła na zaplecze.
- Konwalie? - chłopak spojrzał na mnie pytająco.
- Grace je kochała.
Brunet kiwnął głową ze zrozumieniem. Kilka minut później byliśmy już pod kaplicą. Zebrało się już sporo osób. Niektórzy byli smutni i przygnębieni, inni zaś wręcz przeciwnie. Uśmiechnięci, rozmawiali w małych grupkach jakby pogrzeb to była tylko formalność. Nie rozglądałam się, tylko niepewnym krokiem weszłam kaplicy. Zamarłam. Stanęłam i nie mogłam się ruszyć. Ani o centymetr. Świątynia była już nieco zapełniona ludźmi, ale to nie to spowodowało u mnie blokadę. Przy ołtarzu stała niewielka biała trumna. Była otwarta. Na wyściełanych aksamitem białych poduszkach spoczywała Grace. Wyglądała tak jakby spała. Podeszłam wolnym krokiem do przodu, Gabriel szedł zaraz za mną. Dobrze, że czuwał, ponieważ moje nogi odmawiały współpracy. Na twarzy dziewczyny błąkał się leciutki uśmieszek. O czym musiała myśleć w chwili samobójstwa, że zasnęła na zawsze z takim wyrazem twarzy. Blond loki delikatnie opadały wokół bladej twarzy.

Wspaniałe piegi zblakły i straciły swój wyrazisty wygląd. Była ubrana w skromną białą suknię. Usłyszałam za plecami jęk rozpaczy. Znałam ten głos. Nie odwróciłam się. Nie mogłabym spojrzeć mamie Grace w oczy. Nie wytrzymałabym widoku załamanej i zrozpaczonej kobiety. Stworzyłam niewidzialną barierę, która chroniła mnie przed dźwiękami dochodzącymi z otoczenia i skupiłam moją uwagę na białej trumnie. Ciało dziewczyny było strasznie wychudzone, skóra i kości. Na lewym nadgarstku wisiała złota bransoletka z sercem, którą podarowałam jej razem z Davidem. Przegub drugiej dłoni był zabandażowany. A więc odebrała sobie życie podcinając swoje żyły. Wydała z siebie cichy jęk rozpaczy. Przesunęłam wzrokiem jeszcze dalej. Na nogach miała białe rajstopy. Wyglądała jak anioł. Tylko szkoda, że skrzydła tego anioła na zawsze zamarły w bezruchu. Wzdłuż ciała usypane były białe i blado-różowe płatki róż, co podkreślało delikatność Grace. Weszłam na stopień i drżącą ręką objęłam dłoń przyjaciółki. Była lodowata. Drugą rękę delikatnie włożyłam między jej dłonie bukiet konwalii.
- Gabu.. - szepnęłam w stronę chłopaka. Brunet momentalnie mnie objął. Nogi ugięły się pode mną. Powoli się obróciłam i natknęłam na spojrzenie pani Blackhole. Było puste, wyprane ze wszelkich emocji. Widać po niej był, jak bardzo nią wstrząsnęła ta tragedia. Bardzo się zaniedbała. Makijaż byle jaki, włosy nieułożone, oczy podkrążone. Obok wymizerniałej kobiety stał jej mąż - oficer wojsk lądowych. Ubrany był w oficjalny mundur, w ręce trzymał czapkę oficerską. Usta miał zwężone, oczy wyrażały.. No właśnie, co wyrażały? Nie mogłam tego z nich odczytać. Skinęłam w ich stronę głową, nie mogąc zmusić się do podejścia do nich. Matka mojej przyjaciółki lekko się uśmiechnęłam, co sprawiło, ze chociaż trochę się uspokoiłam. Oficer również skinął głową i ujął żonę za rękę.
- Chcesz wyjść?
- Nie. Zaraz zaczyna się uroczystość. - w tym samym momencie na ambonę wyszedł pastor. Grace wychowała się w rodzinie chrześcijańskiej. Nie była osobą bardzo wierzącą, ale do kościoła chodziła. Zawsze mi powtarzała, że nie chce, żeby na jej pogrzebie odbyła się msza. Rodzice zapewne uszanowali jej decyzję.
- Bracie, siostry, zebraliśmy się tutaj aby pożegnać naszą siostrą, córkę, wnuczkę, przyjaciółkę oraz koleżankę. Odeszła od nas w bardzo młodym wieku. Była wspaniałą osobą, kochającą, czułą i delikatną. Wiele z was zapewne pomyśli, że targnięcie na życie to rzecz straszna i niedopuszczalna. Jednak w niektórych przypadkach jest to ucieczka  od cierpienia, natychmiastowa ulga. - na sali rozległ się szum szeptów - Nie chcę żebyście to uznali jako moje poparcie samobójstwa. Nie. Nie o to chodzi. Śmierć tej młodej dziewczyny to dla nas wszystkich niewyobrażalna strata. Co musiał zdarzyć się w życiu tej pięknej młodej dziewczyny, ze dokonała takiego czynu?
"Ja wiem"
Dlaczego ją teraz żegnamy?
"Ja wiem"
Nie odpowiemy na to pytanie. To jedna wielka niewiadoma.
" Jednak nie taka niewiadoma. To przez mojego ojca"
Ulżyła swojemu cierpieniu, a teraz my także cierpimy. Jednak niepotrzebnie. Ona cały czas jest wśród nas. Nie ciałem, lecz duszą. Nie zapominajmy o tym i pożegnajmy ją godnie.   A teraz zapraszam mamę Grace, która chciałaby powiedzieć parę słów.
Szczupła kobieta pospiesznie podeszła do ambony i oparła się na niej. Powoli przejechała wzrokiem po wszystkich obecnych. Kaplica wypełniona była po brzegi.
- Dziękuję, że tak licznie przybyliście na pożegnanie mojej córeczki. - po tym zdaniu się wyłączyłam. Nie mogłam się teraz rozkleić, bo nie byłabym w stanie tam podejść, a co dopiero coś powiedzieć. Nie przygotowałam się tą pożegnalną mowę. Nie wiedziałam co powiem. Nie miałam pojęcia co mówi się na takich uroczystościach. Będę myśleć na bieżąco. Byłam zdenerwowana, ręce mi drżały, obleciały potem. Gabriel delikatnie ujął moją dłoń i spokojnie ścisnął, dając mi tym samym otuchy. Oparłam głowę o jego ramię, przymknęłam oczy i wyłączyłam myśli.
-...kocham cię córeczko. A teraz jeszcze jedna osoba chciałaby coś powiedzieć. Alice...
Brunet ponownie ucisnął moją dłoń. Otworzyłam oczy i zauważyłam, że wszystkie spojrzenia są skierowane w moją stronę. Skinęłam głową i wstałam wygładzając sukienkę. Ruszyłam między ławkami i po chwili stałam przed smutną kobietą. Ona tylko położyła mi rękę na ramieniu i szepnęła ciche dziękuję, po czym wróciła do ławki.
- Nie wszyscy mnie znają więc może się przedstawię. Nazywam się Alice Parker i jestem przyjaciółką Grace. Widzę po waszych twarzach, ze jesteście nieco zdziwieni, no bo jak może istnieć przyjaźń, kiedy jedna z osób będzie pogrzebana. Otóż może. Znałyśmy się od niecałych pięciu lat. Niedużo, jednak przez ten krótki czas stworzyłyśmy nierozerwalną więź, której nawet śmierć nie rozłączy. Dzień w którym dowiedziałam się o śmierci mojej najlepszej, a za razem jedynej przyjaciółki był najgorszym dniem w moim życiu. Bardzo trudno było mi się z tym pogodzić i myślę, że nie udałby mi się to, gdyby nie mój chłopak - spojrzałam na Gabriela, który uśmiechnął się i pokazał, ze dobrze mi idzie - oraz świadomość, że Grace nade mną czuwa. Ktoś, kiedyś powiedział, ze przyjaciele są jak ciche anioły, które pomagają nam powstać, kiedy nasze skrzydła zapominają latać. Grace była, jest i będzie dla mnie takim aniołem, a także pewnie dla niejednego z was. Teraz placzemy, cierpimy, przeklinając los za tę tragedię. Minie kilka dni, może tygodni i przestaniemy. Ale nie dlatego, że zapomnimy, tylko dlatego, że uświadomimy sobie fakt, ze Grace wcale nie umarła. - wyjęłam z kieszenie rękawiczkę i założyłam na dłoń. - Kiedy człowiek odchodzi, tylko jego ciało  umiera - zdjęłam rękawiczkę - a jego dusza nadal żyje - ukazałam gołą dłoń - Grace jest obok mnie i obok was, a także w naszych sercach, nie zapominajmy o tym. - Na tym zakończyłam moją mowę. Jeszcze musiałam zrobić jedną rzecz. Odpięłam mój łańcuszek zawieszony na szyi i włożyłam w dłoń mojej przyjaciółki. - Kocham Cię Grace i przepraszam. - powiedziałam na tyle cicho, ab nikt nie usłyszał.


***
Okej, dzisiaj miałam więcej czasu, więc uzupełniłam rozdział o kilka obrazków. Dzisiaj rozdział w nieco przygnębiającym nastroju, ale postaram się już niedługo napisać coś pozytywnego ♥ Nie będę się więcej rozpisywać, bo w sumie nie mam o czym. Chciałam wam podziękować za wspaniałe komentarze i za 8 000 tys wyświetleń, normalka, KOCHAM WAS! ♥♥
Pozdrawiam, 
Bezimienna :**